Nie mam już bloga. Póki co to zbyteczne

Zbliżał się już wieczór, a ja wciąż siedziałem w tej ciasnej, ponurej knajpie. W „Cichym Zabójcy”, bo tak się zwie. Dopijałem drugie piwo, przy okazji obserwując biesiadujących chłopów. Karczma jak każda inna.
W sali, w której się znajdowałem, były równo poustawiane stoły, zajęte przez pijanych obywateli tego miasteczka. Naprzeciw drzwi wejściowych umiejscowiony został bar, w którym obsługiwał łysy, umięśniony mężczyzna. Nad ladą wisiały trofea- głównie jeleni i dzików, na które pewnie polowali zapaleni myśliwi. Na lewo od kontuaru znajdowały się schody prowadzące do pokoi gościnnych. Z miejsca, w którym przebywałem, nie były widoczne. Jednak wiedziałem, że tam są, ponieważ jeden z nich był moją kryjówką. Tutejsi rzadko wynajmują pokój nieznajomym, ale wystarczy dobrać odpowiedni argument, pięć sztuk złota, żeby stali się otwarci- na samo wspomnienie chytrości karczmarza się uśmiechnąłem.
Reszta gości zajmowała się swoimi sprawami, piła piwo, grała w kości bądź pokera, albo po prostu szukała zaczepki. Tych ostatnich bałem się najbardziej. Nie szukałem kłopotów, toteż nie wdawałem się z tymi pijanymi świniami w żadne dyskusje. Usiadłem w kącie, dzięki czemu nie rzucałem się w oczy i mogłem oddać się poszukiwaniom.
Od dwóch dni siedzę w tej norze, Crown Villiage.
Po co się tu zaciągnąłem? Odpowiedź jest prosta. Wampiry. Od dziecięciu lat poluję na te bestie.
Oddając się zamyśleniom, nie zauważyłem niskiego przestraszonego człowieczka stojącego ze trzy metry ode mnie. Odstawiłem piwo na ladę i spojrzałem w jego stronę.
- Dobry wieczór. – zagadnął – Jak dobrze widzę, to panie jesteś nietutejszy.
- Zgadza się – odparłem – ale mogę przysiąc, że kłopotów to ja nie szukam – Uśmiechnąłem się do niego tak przyjaźnie jak tylko potrafiłem.
- Chciałbym pana ostrzec! Żeby nie było nie porozumień, jasne?
- Może po prostu przejdzie pan do sedna- Nigdy nie lubiłem gierek na słowa.
- Tutejsi się pana boją, uważają go za… demona… – przeciągnął –że pan śpi za dnia, a całą noc się włóczy.
- Czy to jakiś problem? Dlaczego akurat demon? – Zagadałem zaciekawiony.
- Mamy tu kłopoty ze znikającymi ludźmi w nocy. Wychodzą z domów i słuch po nich ginie. Niektórzy uważają, że nas opuścili a jeszcze inni twierdzą, ze to wina sił zła.
Tu pękłem ze śmiechu. Wiedziałem o tym. To był główny powód, który zmusił mnie do zaciągnięcia swojego tyłka do tej nory.
- Sił zła powiadasz?! – śmiałem się mówiąc to – W takim razie. Niech im panie lepiej tego nie mówi. Ale są o krok rozwiązania tej sprawy
– Pijany nie zdążyłem się ugryźć w język. Szlag by to. Odsłoniłem o jedną kartę za dużo – skarciłem się w myślach.
Śmiesznemu człowieczkowi oczy szeroko się otworzyły. Biel zaczynała oblewać jego twarz, więc złapałem go zanim zdążyłby zemdleć.
- Usiądź! Głęboko oddychaj i nic nie mów! Zaraz wracam.– rozkazałem mu i udałem się w stronę lady. Potaknął i zajął miejsce w przy tym samym stoliku, naprzeciw mnie.
Szedłem pewnym krokiem w kierunku łysego karczmarza. Zauważył mnie w połowie drogi. Nie dziwota. Mój strój przyciągał uwagę. Skórzany płaszcz. Wiszący u pasa miecz. Ciemne włosy zapuszczone aż do ramion. Cwany uśmieszek tylko podkreślał mój drapieżny wygląd. Plotki rozchodziły się szybciej niż myślałem, więc musiałem kupić sobie czas.
- Pan w jakiej sprawie? Zagadał karczmarz.
- Aaron Lokthor– przedstawiłem się i podałem mu rękę – Wynająłem dwa dni temu u pana pokój.
- W czymś problem? – zapytał.
- Tak. Chciałby dostać ze dwa piwa dla mnie i dla mojego nowego przyjaciela. O, siedzi tam- tu wskazałem dochodzącego do siebie człowieczka. Mówiąc to wręczyłem barmanowi dwie sztuki złota – oraz, doszły mnie słuchy, że tutejsi się mnie boją.
- Zgadza się- odparł- Osobiście panu nie ufam. Ale zysk to zysk. Póki nie ma kłopotów wynikających z jego obecności. Nie mam nic przeciw – Cwano się uśmiechnął.
- Cieszy mnie to. Jednak dając panu to złoto, proszę o dyskrecje. Oficjalnie mnie tu nie ma. Nie chcę sprowadzić kłopotów, bo wyglądasz na porządnego człowieka- na te słowa karczmarz się dumnie wyprostował, uśmiech zagościł na jego twarzy i zrozumieniem skinął głową.
- I tu go mam- pomyślałem. Uśmiechnąłem się, wziąłem zamówione piwa i ruszyłem w stronę stołu.
Nie pokonałem połowy odległości do stołu, gdy nagle wyrósł przede mną szczerbaty goryl. Miał podbite prawe oko i włosy przyklejone do twarzy. Wybite górne siekacze, krew cieknąca po brodzie i chwiejąca postawa dały mi do zrozumienia, że nie mam do czynienia z trzeźwym człowiekiem. Zacząłem szybko myśleć. Szukać drogi ucieczki. Bójka w tym miejscu byłaby katastrofą. Czułem jak serce wali mi coraz szybciej. Pot zrosił moje czoło. Mięśnie miałem napięte i gotowe na przyjęcie ciosu. Wiedziałem, że z nim bym sobie poradził. Jednak on MIAŁ wsparcie. Dlatego, nie chciałem walczyć na terenie gospody. Postanowiłem jednak działać pierwszy i zaatakować.
Użytkownik Kxrekorikus edytował ten post 20 maj 2011 - 11:53